#1day
Była sobota rano... Wyszedłeś - zostawiłeś mnie tu samą. Serce mi pękało, zabrałeś ubrania. To jak przez cały tydzień rozmawialiśmy o Twojej wyprowadzce, o przerwie, która między nami ma być i możliwe, że ona pomoże - czułam, że dzieje się coś niedobrego. Powiedzmy, że przeszkdzał Ci nasz związek jak wyglądał i jak się toczył. Przeszkadzało Ci jak ja się zachowuje i to że o siebie nie dbam. W teorii Twojej to tak wszystko ładnie wygląda jak powinno być i jaka powinnam się stać, ale u mnie wygląda to trochę gorzej. To ja nie mam siły, to ja nie jestem pewna siebie, ja nie biorę swojego życia w garść, tylko ogarniam wszystko co ma być w domu i staję się kurą domową, bo zwyczajnie nie zamierzałeś mi nigdy pomagać. Dziś poszedłeś tam gdzie jest Ci wygodniej, gdzie będziesz się bawił. Okej. Zrozumiałam to wszystko - niby coś się wypala, a z drugiej strony zawsze będziesz mnie kochał?????????. Jesteś bardzo niestabilny emocjonalnie i interesuję Cię tylko czubek Twojego nosa. Mnie brałeś tylko pod uwagę. Zawsze wszystko było ważniejsze ode mnie. Gdy razem zamieszkaliśmy oboje myśleliśmy, że coś się zmieni... Że będę najważniejszą kobietą w Twoim życiu, a Ty, że zaczne o siebie dbać i będzie u nas kolorowo. Może i tak by było, gdybyśmy oboje zaczeli się wspierać nawzajem, a nie sobie tylko ujmować. Dziś mija równy tydzień, że spię sama w nocy i szukam Ciebie, szukam ciepła w łóżku, szukam ręki, która mnie dotknie, szukam widoku który był kiedy otwierałam oczy, szukam przytulenia. Nie dostaje go, bo zwyczajnie Cię nie ma, a ja nie jestem w stanie Cię tu zaciągnąć. Gdy wychodziłeś w sobote - byłeś czuły i było Ci źle co widziałam po Twoim zachowaniu. Na drugi dzień spotkałeś się już ze swoją gwiazdą... i nie byłeś już taki czuły - tylko strasznie oschły. I pojawił się poniedziałek, który zadecydował o moim złamaniu. Kiedy w pracy powiedziałeś mi, że jesteś po spotkaniu z koleżanką, jak sam stwierdziłeś rewelacji na tobie to nie zrobiło i nic nie będzie. Wchodzę na siłownie, a ona tam jest i patrzy się jakbym zabiła jej zwierze... Próbuje zwrócić na siebie Twoją uwagę, a Ty... Patrzysz zwyczajnie na mnie(oczywiście, że było mi zajebiście miło z tego powodu, że to jednak ja jestem Twoim obiektem)ale wtedy.. ona zaczeła płakać. Podszedłeś do niej, a ja pękłam, postanowiłam stamtąd wyjść i wtedy zaczęło się coś czego nie życzę nikomu. Siadłam spokojnie w domu, żeby ochłonąć, nagle dzwoni telefon. Odebrałam - zwyczajny kolega z pracy zadaje mi pytanie czy się z Tobą rozstałam, to pytanie mnie zmroziło. Odpowiedziałam łamiącym się głosem, że można tak powiedzieć, a on - jak to się stało, że On wymienił Ciebie na taką małolate sztuczną i puszczalską, przecież pól jedno.. ją miało, każdy gada że to utrzymanka tego kto ją w danym czasie ma. Zbladłam, zrobiło mi się niedobrze, a njagorszym podkreśleniem było to, jak dodał i mu nie wstyd chodzić po mieście jeszcze z nią za rękę. Zamurowało mnie, do oczu napłyneły łzy i rozłączyłam się, bo nie potrafiłam sobie tego wytłumaczyć jak mogłeś mi to zrobić. Zaczęłam wymiotować, zadzwoniłam do mamy, która przyjechała szybko. Po jakimś czasie wymiotów, zaczęłam już się chwiać na nogach i było mi słabo. W nocy postanowiła zabrać mnie na izbe, ale oczywiście zamknięta, więc jechaliśmy do innego miasteczka. Tam podali mi kroplówkę. Z racji, że panuję wirus szybko po kilku godzinach wyszłam i przywieźli mnie do domu. Dostałam leki, które mi pomogły przespać prawie dwa dni. I znowu Ty się pojawiłeś, bo coś chciałeś zabrać z domu... Siadłam przed Tobą to myślałam, że się popłacze, ale trzymałam się i próbowałam się opanować. Powiedziałam Ci co usłyszałam co jest, a Ty zaprzeczyłeś, byłeś już kochany. Tylko ja nie byłam na 100%. Dwa dni później poprosiłam abyś przyjechał i zrobiłeś wydawałoby się nawet z ochotą. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy o dupie marynie. powiedziałeś, że musisz się do mnie zdystansować, bo ja tego potrzebuję. Zrozumiałam co mi chcesz przekazać. Przytuliliśmy się chwile i chciałam sie nawet chwile powygłupiać. Coś się udało, zawitał uśmiech na mojej twarzy. Powiedziałeś, że przyjedziesz w niedziele. Bardzo zastanawiałam się co będziesz robił w sobote, nawet byłam u naszej przyjacióły i jak wracałam przeszłam się obok z jej psem i zobaczyłam, że Ciebie nawet nie ma a jest tak późno. Zadzwoniłam ale Ty nawet nie odebrałeś - zero znaku życia. Wróciłam do domu i weszłam na szanownego fejsbuczka i znowu dowiaduję się, że jesteś z nią... Skąd mam wiedzieć, czy to ktoś życzliwy czy może to prawda.. ? Łzy lecą same, bo nie potrafię ich powstrzymać. Dziś niedziela, czy przyjedziesz?
Jestem taka bezradna na tą cała sytuację. Najchętniej bym się odcięła totalnie i powiedziała sobie dość.
Kruszę się od środka, z dnia na dzień jest coraz gorzej, a całemu światu muszę pokazywać, że jest lepiej.